Jedną z najpiękniejszych i najważniejszych tradycji
ślubnych, bez której rodzice oraz narzeczeni nie wyobrażają sobie dnia ślubu
jest moment błogosławieństwa. W takiej chwili zazwyczaj ciężko jest trzymać łzy
na wodzy zarówno jednej jak i drugiej stronie. Ja nie płakałam. Nie dlatego, że
jestem osobą, która nie posiada uczuć. Teraz, patrząc na TEN DZIEŃ z
perspektywy czasu myślę, że te wzniosłe emocje związane ze ślubem, całą
ceremonią, weselem trzymały mnie niejako na wodzy. Sięgnęły zenitu tego dnia,
ale też pozwoliły mi zachować spokój. Opadły dopiero po wszystkim. Może właśnie dlatego nie uroniłam ani jednej
łzy w żadnym ze wzruszających momentów mojego dnia ślubu? A trochę ich było. Na
przykład nasz teledysk z podziękowaniami dla rodziców był, według mnie, bardzo
wzruszający. Ale ja popłakałam się na nim dopiero, gdy obejrzałam go sama na
spokojnie, w domu. No dobrze, ale nie o moich łzach i wzruszeniach ma być ten
post. W zasadzie, co też można pisać o błogosławieństwie? Rodzice błogosławią,
wszyscy jadą do kościoła i ot cała filozofia. Pewnie gdyby tylko o to chodziło
to w ogóle nie byłoby tego posta : )
Jest jednak pewna kwestia, którą chciałabym poruszyć, a która nasunęła
mi się po obejrzeniu jednego z teledysków ślubnych na youtube. Ale zanim do tego przejdę, chciałabym tylko wypowiedzieć
swoje zdanie na temat tradycji jaką jest błogosławieństwo. Uważam, że jest to
bardzo ważny moment dnia ślubu, choć stresujący. Myślę, że bardziej dla
rodziców niż dla ich dzieci. Często rodzice mają wątpliwości co powiedzieć,
boją się wypowiedzieć cokolwiek lub obawiają się, że nic z siebie nie wyduszą.
Moim zdaniem to właśnie ten moment, jest tym, w którym „dzieci” uświadamiają
sobie „co robią”, w takim sensie, że zauważają, iż nadszedł dzień, kiedy
podejmują tak ważny krok jakim jest założenie własnej rodziny. Nagle rodzice
dostrzegają, że ich pociechy to już nie maluchy, za które ich uważali do tej
pory. I dzieci dostrzegają to samo. Jest to taka chwila, powiedziałabym,
pożegnania się z dzieciństwem właśnie. Przeważnie
to moment składania sobie przez młodych przysięgi jest uważany za ten „kluczowy”
i „uświadamiający” pewne rzeczy. Według mnie jest to raczej błogosławieństwo.
Ja nie zrezygnowałabym z tego zwyczaju. I wiem też, że moi rodzice nie
wybaczyli by mi – choć było to dla nich rzeczywiście niełatwe przeżycie– gdybym
ich poinformowała, że w ramach „nowoczesnego świata” błogosławieństwa nie
będzie. Dlaczego wspominam o rezygnacji z tego zwyczaju? Otóż dlatego, że tego
właśnie dotyczy wspomniany przeze mnie filmik z youtube’a. Widać na nim jak panna młoda jest prowadzona do ołtarza
przez swojego ojca. Widać też, że pan młody widzi ją wtedy po raz pierwszy, co
zresztą potwierdzają odpowiedzi „głównej bohaterki” na pytania użytkowników czy
tak rzeczywiście było. Po obejrzeniu zaczęłam się zastanawiać czy ja byłabym w stanie zrezygnować z błogosławieństwa tylko
po to, żeby mój przyszły mąż zobaczył mnie pierwszy raz w sukni dopiero przed
ołtarzem. Oczywiście to uczucie, kiedy widzisz
zachwyt w jego oczach, a na twój widok zapiera mu dech jest na pewno bezcenne,
ale czy naprawdę warto rezygnować z pięknej, moim zdaniem, tradycji dla czegoś
co zostało wylansowane przez amerykańskie filmy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz