wtorek, 2 czerwca 2015

ZWYCZAJE I TRADYCJE ŚLUBNE – błogosławieństwo




Jedną z najpiękniejszych i najważniejszych tradycji ślubnych, bez której rodzice oraz narzeczeni nie wyobrażają sobie dnia ślubu jest moment błogosławieństwa. W takiej chwili zazwyczaj ciężko jest trzymać łzy na wodzy zarówno jednej jak i drugiej stronie. Ja nie płakałam. Nie dlatego, że jestem osobą, która nie posiada uczuć. Teraz, patrząc na TEN DZIEŃ z perspektywy czasu myślę, że te wzniosłe emocje związane ze ślubem, całą ceremonią, weselem trzymały mnie niejako na wodzy. Sięgnęły zenitu tego dnia, ale też pozwoliły mi zachować spokój. Opadły dopiero po wszystkim.  Może właśnie dlatego nie uroniłam ani jednej łzy w żadnym ze wzruszających momentów mojego dnia ślubu? A trochę ich było. Na przykład nasz teledysk z podziękowaniami dla rodziców był, według mnie, bardzo wzruszający. Ale ja popłakałam się na nim dopiero, gdy obejrzałam go sama na spokojnie, w domu. No dobrze, ale nie o moich łzach i wzruszeniach ma być ten post. W zasadzie, co też można pisać o błogosławieństwie? Rodzice błogosławią, wszyscy jadą do kościoła i ot cała filozofia. Pewnie gdyby tylko o to chodziło to w ogóle nie byłoby tego posta : )   Jest jednak pewna kwestia, którą chciałabym poruszyć, a która nasunęła mi się po obejrzeniu jednego z teledysków ślubnych na youtube. Ale zanim do tego przejdę, chciałabym tylko wypowiedzieć swoje zdanie na temat tradycji jaką jest błogosławieństwo. Uważam, że jest to bardzo ważny moment dnia ślubu, choć stresujący. Myślę, że bardziej dla rodziców niż dla ich dzieci. Często rodzice mają wątpliwości co powiedzieć, boją się wypowiedzieć cokolwiek lub obawiają się, że nic z siebie nie wyduszą. Moim zdaniem to właśnie ten moment, jest tym, w którym „dzieci” uświadamiają sobie „co robią”, w takim sensie, że zauważają, iż nadszedł dzień, kiedy podejmują tak ważny krok jakim jest założenie własnej rodziny. Nagle rodzice dostrzegają, że ich pociechy to już nie maluchy, za które ich uważali do tej pory. I dzieci dostrzegają to samo. Jest to taka chwila, powiedziałabym, pożegnania się  z dzieciństwem właśnie. Przeważnie to moment składania sobie przez młodych przysięgi jest uważany za ten „kluczowy” i „uświadamiający” pewne rzeczy. Według mnie jest to raczej błogosławieństwo. Ja nie zrezygnowałabym z tego zwyczaju. I wiem też, że moi rodzice nie wybaczyli by mi – choć było to dla nich rzeczywiście niełatwe przeżycie– gdybym ich poinformowała, że w ramach „nowoczesnego świata” błogosławieństwa nie będzie. Dlaczego wspominam o rezygnacji z tego zwyczaju? Otóż dlatego, że tego właśnie dotyczy wspomniany przeze mnie filmik z youtube’a. Widać na nim jak panna młoda jest prowadzona do ołtarza przez swojego ojca. Widać też, że pan młody widzi ją wtedy po raz pierwszy, co zresztą potwierdzają odpowiedzi „głównej bohaterki” na pytania użytkowników czy tak rzeczywiście było. Po obejrzeniu zaczęłam się zastanawiać czy ja byłabym  w stanie zrezygnować z błogosławieństwa tylko po to, żeby mój przyszły mąż zobaczył mnie pierwszy raz w sukni dopiero przed ołtarzem. Oczywiście  to uczucie, kiedy widzisz zachwyt w jego oczach, a na twój widok zapiera mu dech jest na pewno bezcenne, ale czy naprawdę warto rezygnować z pięknej, moim zdaniem, tradycji dla czegoś co zostało wylansowane przez amerykańskie filmy?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz