Tym, którzy czytają tego posta chciałabym wyjaśnić, że
słowo
piling napisałam specjalnie tak
jak w tytule : )
Odkąd moja koleżanka
zamieściła na
facebooku pytanie
swojej córeczki, które zadała Jej przed pierwszym dniem w przedszkolu:
„mamo, a zrobisz mi peling?” (mówione tak jak
się czyta), to od tamtej pory jakoś tak mi to utkwiło i wydało się tak fajnym
określeniem, że używam właśnie tej formy mówienia o pilingu : )
Peling czy piling jest bardzo istotnym (albo
powinien być) elementem naszej kosmetycznej „garderoby”. Przez wiele kobiet
pomijany i niedoceniany, a szkoda, bo nie trzeba wydawać mnóstwa pieniędzy, aby
znaleźć ten najlepszy dla siebie. Ba, można go nawet przyrządzić samemu
(a raczej samej : ) )
w domu, mieszając ze sobą
np. cukier, miód i oliwę z oliwek (dokładne „przepisy”
bez problemu znajdziemy w Internecie). Wyróżniamy pilingi do ciała oraz do
twarzy, a nawet do stóp. Dzielą się one na enzymatyczne (takie, które nie mają
„ziarenek”, czy też drobinek i przeznaczone są dla bardzo wrażliwej skóry),
drobnoziarniste i gruboziarniste. Te ostatnie najczęściej są do ciała oraz do stóp
właśnie. Ja odkryłam ostatnio bardzo fajny produkt, który kosztuje około 10 zł
i można go kupić w
Rossmanie. Po
zrobieniu tego pilingu skóra jest naprawdę bardzo gładka przez długi czas, a
także „naoliwiona”, co oznacza, że po wyjściu spod prysznica, po zrobieniu tego
pilingu nie musimy już używać żadnego balsamu. Przy okazji tego postu
chciałabym jeszcze przypomnieć (albo po prostu poradzić Wam), abyście
przypadkiem nie stosowały kosmetyków, których wcześniej nie używałyście, w
dzień ślubu! Ani nawet dzień przed, ani nawet dwa dni przed! Jeśli jest jakaś
nowość czy w ogóle kosmetyk, który chcecie wypróbować to zróbcie to przynajmniej
dwa tygodnie szybciej, jak nie miesiąc, aby mieć pewność. Pewność czego? Ano
tego, że owy kosmetyk Was nie uczula, spełnia Wasze oczekiwania, i że jesteście
z niego zadowolone oraz z tego, jakie daje efekty. Mówiąc o tym ostatnim mam na
myśli np. to, że pewne kosmetyki najpierw jakby pogarszają stan naszej skóry,
by za kilka dni „pokazać” co tak naprawdę „potrafią”. Dla przykładu – posłużę
się tutaj akurat nie kosmetykiem, ale zabiegiem – mikrodermabrazja. Bardzo
fajny zabieg złuszczający i wygładzający, który zdaje się już polecałam na blogu.
Około dwóch dni po takim zabiegu skóra zaczyna się łuszczyć. Nie bardzo, ale
mogą się pojawić takie miejsca na buzi, gdzie skóra jakby schodzi. Dopiero
gdzieś po 5 dniach do tygodnia
widać „te
właściwe” efekty tegoż zabiegu. Tak samo jest z niektórymi kosmetykami, dlatego
odradzam robienie sobie maseczek, pilingów i innych temu podobnych na ostatnią
chwilę przed tak ważnym dniem jak ślub. Wiele kobiet (mylnie) sądzi, że
maseczka zrobiona na wieczór przed wielkim dniem da najlepszy efekt. A to nie
prawda. Składniki w niej zawarte muszą mieć czas, aby się dobrze wchłonąć i
zadziałać. Dlatego właśnie najlepiej jest zrobić ostatni „remanent” na cerze
oraz ciele mniej więcej na tydzień lub 5 dni przed dniem ślubu. A więc kobity,
łapcie za pelingi : D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz