Zgodnie z zapowiedzią nadszedł czas,
by opisać kreację Pani Młodej numer 1 : )
Zacznę od tego, że Kasia zdecydowała się nie na zakup czy wypożyczenie
sukienki, ale na jej uszycie. Według mnie jest to naprawdę odważna decyzja, gdyż
w takim wypadku trzeba dobrze wiedzieć
czego się chce oraz - albo przede wszystkim - zaufać osobie, która tym szyciem
się zajmie. Ja również na samym początku rozważałam uszycie swojej sukni ślubnej.
Jednak koniec końców postanowiłam, że muszę znaleźć taką, która będzie mi
odpowiadać i już. A to dlatego, że nie byłam w stanie określić czego dokładnie
chcę i jak suknia ma wyglądać. Nie umiałam po prostu w żaden sposób nic „zaprojektować”. Poza tym decydując się na uszycie sukni
musicie pamiętać Drogie Panie, że przez bardzo długi czas nie będziecie
widziały jak ona będzie dokładnie wyglądała. Chyba, że naprawdę macie zdolność
widzenia efektu końcowego w pospinanych na Was szpilkami płachtach materiału. Ale
wyobraźnia to jedno, a rzeczywistość to drugie. Jakiś czas temu szyjąc sukienkę
przeżyłam małe rozczarowanie efektem końcowym, więc wiem o czym mówię. Może też
ze względu na ten „uraz” nie zdecydowałam się jednak na uszycie sukni ślubnej? Co
nie oznacza, że zniechęcam kogokolwiek do krawcowych. Chcę tylko podkreślić, że
naprawdę ważne jest, by powierzyć to
zadanie komuś zaufanemu. Dużym plusem uszycia sukienki jest na pewno to, że
możemy „szaleć” do woli - tzn. można ją zaprojektować tak, by była całością „poskładaną” z tego co nam się
podoba w kilku różnych kreacjach znalezionych w katalogu, czy Internecie. Ileż
to razy człowiek oglądając zdjęcia sukien ślubnych myśli sobie: ”gdyby ta miała
to, a ta miała tamto z tamtej, to byłaby idealna”. Ok., może wyszło trochę
masło maślane, ale my kobiety dobrze wiemy o co chodzi, prawda? : ) Minusem może być
to - zależy jak kto na to patrzy - że sukienka staje się naszą własnością, w skutek czego będziemy mieć kłopot z jej
sprzedażą. No chyba, że chcemy ją zatrzymać na pamiątkę. Plus - podczas sesji
można się wydurniać do woli – skakać do wody, biegać po błocie, jeździć
czołgiem - czego nie zrobimy z sukienką wypożyczoną. No dobrze, ale chyba czas
na jakąś moją opinię, która, od razu zapowiadam, będzie pozytywna. Ale wcale
nie dlatego, że obiecałam Kasi, iż po wymęczeniu tego posta prześlę Jej do
niego link : P Zacznę od tego, że według mnie suknia bardzo
pasowała do pory roku. Nie była „ciężka”, tylko lekka, zwiewna, bardzo na ślub
wiosną. Po drugie, sukienka nie była na kole ani na żadnej takiej podtrzymującej
halce czy stelażu, więc miała bardzo prosty, a nie rozłożysty krój, który
idealnie podkreślał filigranową figurę Pani Młodej. Po trzecie, gorset nie był zdobiony żadnymi kwiatami 3D, masywnymi
cekinami, itp. Tak samo spódnica - była prosta, nie zdobiona, żadnych koronek
czy drapowań tworzących wrażenie, że mamy do czynienia z wielką bezą – ani
krzty przepychu i przesadyzmu. Podobało
mi się również to, że Kasia miała sukienkę zapinaną na guziczki, co jest
ładniejsze, według mnie, niż tradycyjne wiązania gorsetowe. Aczkolwiek moja
suknia miała gorset wiązany. Ze względu na to, że była wypożyczona, nie mogłam dokonywać
w niej drastycznych modyfikacji, więc zamiana wiązania na guziki czy zamek nie
wchodziła w grę. Welon, mimo że jestem ich przeciwniczką, pięknie dopełniał
całości. Był prosty, bez żadnych haftowanych kwiatków i o idealnej, według mnie,
długości. Podsumowując, skromnie, zwiewnie, elegancko, bez udziwnień. Zresztą po
co mam dalej się rozpisywać – słowa nigdy w pełni nie oddadzą obrazu. Oceńcie więc sami : D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz