Bez wątpienia każda kwestia związana z wyglądem panny młodej
jest baaardzo istotna : ))) Najważniejsza jest oczywiście suknia. Potem dopiero
makijaż, fryzura oraz dodatki – choć nie wiem czy w takiej właśnie kolejności :
) Dzisiaj chciałabym poruszyć temat
uczesania na ślub. Będę pisała głównie z perspektywy osoby, która nie potrafi
zrobić nic ze swoimi włosami – no może oprócz wysuszenia ich na szczotce,
wyprostowania prostownicą oraz związania w kucyk : P W
związku z tym, że w temacie stworzenia fryzury jakiejkolwiek jestem zielona, bardzo
zależało mi na tym, aby trafić na kogoś, kto naprawdę dobrze mi doradzi. Czy
byłam zadowolona z tego co też miałam na głowie? Chyba nie do końca. Ok, od
początku. Jak zawsze w moim przypadku, wiedziałam raczej czego bym nie chciała,
niż co bym chciała : ) Wiem oczywiście
mniej więcej co mi pasuje, ale wiadomo, że wybór uczesania na tak ważny dzień
to jednak mega trudność – no przynajmniej dla mnie. Wiedziałam, że na pewno nie
chcę fryzury misternie „wyrzeźbionej” typu jakieś poprzekładane skrupulatnie
pasma, itd. Myślałam o koku na czubku głowy, gdyż taka fryzura ładnie wysmukła
szyję, ale zrezygnowałam, bo: po pierwsze, raz fryzjerka zrobiła mi taką fryzurę
i, choć wyglądam dobrze we włosach wysoko związanych, wtedy wyglądałam jak babcia Józia z serialu Plebania (już go nie grają tak przy
okazji : ) ) Można więc powiedzieć, że
odrzucenie tej fryzury było wynikiem tzw.” urazu” czy też „traumy” z
przeszłości. Po drugie, mam zakola, które „na żywo” jakoś nie rzucają się w oczy,
natomiast na zdjęciach są dość widoczne (bo wiadomo, że zdjęcia niemiłosiernie
uwidaczniają wszelkie mankamenty). Nie są
to wprawdzie takie zakola jak u starszych (lub nawet młodszych – bez urazy)
panów. Po prostu mam jakby takie prześwity, czy też miejsca, w których te włosy
są takie cieniutkie jak u dziecka. Dlatego na żywo nie ma z tego tragedii, ale
już na zdjęciach wygląda trochę jakbym miała tam rzeczywiście łyse czy wygolone
: ))) Od razu więc zapodam taką sugestię: zwracajcie uwagę na to, w czym Wam
dobrze i w czym się dobrze czujecie, ale także na to jak dana fryzura
prezentuje się na zdjęciu. Zdecydowałam się w końcu na fryzurę „luźną”, bez jakiegoś
mega tapiru, coś na styl romantyczny, niż „sztywno uklepany”. Fryzura pasowała
mi, dobrze się w niej czułam, ale mam wrażenie, że można było lepiej - jakbym
tak bardziej precyzyjnie miała określić swoje zadowolenie. Nie do końca jestem zadowolona
z usług fryzjerskich, ale o tym napiszę w następnym poście. A także o tym
jakiej fryzury NA BANK bym sobie nie zrobiła (do tego stopnia, że wolałabym iść
w kucyku), a także o grzywce: jeśli ją
mamy zostawić „na czole” czy zaczesać tak, aby jej nie było.
