Tytuł posta brzmi jakbym miała co najmniej ukończony kurs
kosmetyczny, ale nie mam : ) Nie jestem niestety żadnym ekspertem „ds. cery”.
Wszystko co wiem to informacje, które zdobyłam czytając (duuużo czytając na ten
temat, gdyż od bardzo dawna on mnie interesuje), wypytując panie kosmetyczki i
obserwując własną cerę. W zasadzie moja cera na przestrzeni lat (jak to brzmi ;
) ) nie sprawiała mi większych problemów. Pamiętam tylko, że pod koniec liceum
popełniłam duży błąd. Jak to u nastolatki moja cera zaczęła produkować więcej sebum
co spowodowało, że zaczęła się trochę świecić (wcześniej nie miałam tego
problemu). A że wtedy wydawało mi się, że rzeczywiście jestem ekspertem
kosmetycznym, i że świecenie jest oznaką tłustej cery (a wcale tak nie jest jak
się potem przekonałam) stwierdziłam, że najlepszy dla mnie będzie krem silnie
matujący. Dodatkowo kremy z tamtych lat zawierały często sporo alkoholu. Nie
byliśmy jeszcze w Unii, co oznacza, że nie było tych wszystkich rygorów co do
składników, a wszystko co eko raczej nie było jeszcze w modzie. Mimo, że
chodziłam do liceum w pierwszych latach roku 2000 : ) Teraz jest inaczej (na
szczęście). I teraz wiem, że zamiast katować moją cerę silnie matującymi,
alkoholowymi specyfikami (co jeszcze pogorszyło jej stan) powinnam była trzymać
się kremu nawilżającego. Lub poradzić się kogoś doświadczonego i poszukać
specjalistycznego kremu w aptece – takiego, który matuje, ale nie zawiera
alkoholu i jest łagodny dla cery. Później moim problemem stały się pryszcze
uporczywie pojawiające się w niewielkiej, aczkolwiek irytującej, gromadzie na
jednej stronie twarzy. Okazało się, (tym razem postanowiłam się poradzić
specjalisty : ) ), że jest to kwestia szaleństwa hormonów, które zwariowały
prawdopodobnie od zmiany „klimatu” i wody (w tamtym czasie wyjechałam do miasta
na studia). Udało mi się jednak problem zażegnać. Zarówno ten ze świeceniem jak
i wypryskami, ale o tym w części drugiej tegoż posta : ) Do następnego : )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz